Skocz do zawartości

Zlot, zlot i po zlocie... [Lublin 2007]


Greg00

Rekomendowane odpowiedzi

witam wszystkich tych obecnych na zlocie i tych, którzy nie mogli przybyć....nie trzymam Was w niepewności i zarzucam, to, czego wszyscy są zapewne najbardziej ciekawi - oto statystyki z dorocznego meczu meczu rozegranego wśród forumowiczów:

Dołączona grafika

 

do tych statystyk jest kilka uwag - obecni wiedzą, że zacząłem je prowadzić dopiero po kilku minutach gry, tak że nie znajdzie się w nich odzwierciedlenie kilku skutecznych akcji Josepha czy bodaj efektownego bloku Spabloo z początku meczu (teraz każdy będzie mówił, że jego najlepszego okresu gry akurat nie odnotowałem i że statsy są zakłamane :P )..co do zakłamania, to takowe na pewno nastąpiło..samemu trudno się było w tym wszystkim połapać, tak że tym bardziej dziękuję wszystkim, którzy mi pomagali w ich robieniu (w jednej ekipie był jeden gracz na zmianę i ta osoba zawsze mi pomagała)....dzięki więc wielkie Tomaszan, KarSp, Jo, Qba, Borys i Fart - bez Was nie dałbym rady...jak i bez Pauli i Natalii, bez których długopisu i kartki (stworzonej z opakowania po lekach :lol:) prowadzenie statów by się nie odbyło :)...dodam jeszcze, że być może skuteczności są gdzieniegdzie zbyt wysokie, gdyż przyznam, że mogło mi się parę razy zdarzyć odnotować, że ktoś rzucił punkty, zapominając dodać mu kreski, że oddał rzut..tak czy inaczej, uważam że statsy są dosyć prawdziwe, ich adekwatność oceniłbym na jakieś 80-85%

 

jeśli mogę wypowiedzieć sie o grze, której przyglądałem sie z boku, to MVP móże być tylko jeden, czyli oczywiście nasz forumowy mentor Spabloo...on przerastał nas wszystkich o klasę i widać, że jest wciąż czynnym amatorsko zawodnikiem...spokój manewrów, opanowanie, doświadczenie, court vision....można by mówić i mówić...pierwszą piątkę stworzyliby według mnie (pozycjami):

Antek-Joseph-Qba-Jazzman(Monty)-Spabloo

 

Antek świetnie wykańczał kontry i grał bardzo altruistycznie, Jo był wszędzie, prawdziwy lider swojej drużyny, jego pojedynki z Jazzmanem przejdą do historii...wszędobylski Qba, który generalnie był nie do zatrzymania dla nikogo (gdyby tylko nie odpalał tylu trójek, to miałby szanse na MVP :P)...Jazzman grał jak Paul Millsap, mordował drużynę Jeya i Qby na deskach, twardo grając w obronie i stawiając mocne zasłony..no i Monty, który szedł jak nic na quadruple-double (a może i na quintuple, gdyby liczyć straty :P )

DPOTY byłby bez wątpienia nieustępliwy i twardy w obronie Joseph

 

warto dodać, że po rozegraniu oficjalnego meczu doszedł wreszcie do skutku pierwszy w historii zlotów e-nba konkurs trójek, którego zwycięzcą okazał się dysponujący świetnie ułożoną ręką Joseph, pokonując w finale KarSpa i Spabloo (czego ten gość nie potrafi...)....rzucaliśmy systemem po 3 rzuty z 5 standardowych pozycji (bez moneyball, czyli max pkt do zdobycia to 15), 3 najlepszych przechodziło do drugiej rundy...wyniki konkursu przedstawiają się następująco:

 

RUNDA ELIMINACYJNA:

Spabloo: 9

KarSp: 7

Joseph: 5

Artek: 3

Qba: 3

Monty: 2

Borys: 1

Greg: 1

Antek: 0

 

nie startowali: Fart, Jazzman i Tomaszan

 

RUNDA FINAŁOWA

Joseph: 8

KarSp: 6

Spabloo: 5

 

*********

 

przyznam się Wam, że trochę jestem zmęczony, czekam mnie jutro ciężki dzień w pracy, dzień później operacja, więc może nie będę dokładnie opisywał przebiegu zjazdu (który opisze pewnie jeszcze wiele osóB) a skupię się jedynie na moich wrażeniach....

 

było jak można się domyślić super...pomimo że osobiście nie znałem z połowy obecnych, raz-dwa zawiązaliśmy znajomości i nie było problemów ze znalezieniem wspólnego tematu (którym najczęściej, czym Was z pewnością zaskoczę, było NBA ;)... oprócz 11 osób wymienionych w boxscorze grupę dopełniały wspomniane już wybranki Qby i Farta oraz ja...wychodzi więc na to, że było nas w sumie osób 14...na pewno chciałoby się, żeby było nas więcej, ale myślę, że nie możemy narzekać, grunt, że udało się rozegrać porządny mecz i stoczyć wiele ciekawych dyskusji

 

na pewno do historii tego zlotu przejdą nasze wyjęte żywcem z Misia perypetie z Panią Recepcjonistką w naszym akademiku i kulinarną przygodą w restauracji rodem z PRL....z pewnością wrażeń nie brakowało:) szkoda, że pierwszego dnia wieczorem grupa się podzieliła i zmęczeni wrócili do domu, bo spędziliśmy ze Spabloo, Jo, Jazzmenem, KarSpem, Borysem i Antkiem bardzo miły czas w kręgielni i przy piwkach i potem w akademiku na rozmowach o koszu do 3 rano....

 

co wypada powiedzieć to na pewno to, że wszystko na zjeździe było zapięte na ostatni guzik...jest to oczywiście zasługą Pietrasa i Spabloo, którym należą się ogromne słowa uznania - wielka szkoda, że Pietrek się akurat rozchorował i nie mógł z nami być i zobaczyć efektów swoich prac logistycznych....na pewno go nam brakowało, choć lukę po nim wypełniał jak mógł Spabloo, niańcząc nas praktycznie przez cały czas i pełniąc rolę przewodnika...wielkie dzięki Paweł, myślę, że od nas wszystkich

 

cóż więcej dodać - Ci, którzy już mieli okazję być na zjazdach wiedzą, jaka super na nich panuje atmosfera....cieszę się bardzo, że miałem okazję poznać jajcarzy Qbę i Farta, znanego mi z działu "inne" Tomaszana, Artka i Antka (których niezmiennie myliłem) no i last but not least, mojego dobrego druha od już 2,5 lat z jazz.e-nba Jazzmana, bez którego nasza stronka nigdy by nie powstała i tak dobrze nie funkcjonowała

 

tak że co więcej powiedzieć? wspaniały weekend, moc wrażeń, chciałoby sie częściej bywać na takich wypadach

 

ze swojej strony chciałem jeszcze szczególnie podziękować Tomaszanowi, z którym wraz z Jo i Borysem podróżowaliśmy z i do Wawy w komfortowych warunkach jego furą, mogąc sobie pozwolić w drodze powrotnej na chwile snu ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dotarłem!!!

 

Po dwugodzinnym postoju w Wawce (dzięki greg&tomaszan za namiary na centrum handlowe) dotarłem do domu. Zmeczony, lekko obolały, ale jestem na miejscu.

 

Moze od poczatku.

Zaczęło sie od stracha, bo na dworzec PKP w Płocku dotarłem 3 minuty przed odjazdem busa do Wawy, gdzie umówiony byłem z tomaszanem, gregiem i jak sie później okazało równiez z Borysem. W Wawce szybkie sniadanko, czyli gyrosik w podziemiach i cos co nazywało sie kawa z mlekiem, choc z kawą miało niewiele wspólnego :wink:

Punk 8.00 spotkałem Tomka (dołączam sie do podziekowań grega odnosnie transportu), chwile potem doszedł Borys a zaraz po nim greg. Wyjazd z Wawy niczym specjalnym mnie nie zdziwił- były korki, ale to nikogo odwiedzajacego stolice dziwić nie powinno :P. Potem juz spokojna w miare podróz do Lbna i spotkanie z naszym przewodnikiem na jakims przystanku, skad do akademika było rzut beretem (z antenką).

Akademik jak to akademik, choc przygoda z pania recepcjonistka, która chyba minimalnie przegrała z aktorami casting do Misia była przednia, najwiekszy ubaw miał Borys próbujacy wytłumaczyć pani, ze owszem jest studentem, ale spoza Lublina :lol:. Pani zatrzymała sie w epoce ZSRR, do tego stopnia, ze na Borysa wołała Jelcyn :shock: Potem zwiedzanie pięknych pokoi rodem z PRLu, szybkie przywitanie z przybyłymi wcześniej zlotowiczami i wypad na miasto w celu pochłoniecia znacznych ilosci jedzenia :lol:

I z tym jedzeniem były najwieksze basy. Tomek, który juz wcześniej odwiedzał Lublin zaproponował wyjscie do taniej knajpki, no co ochoczo przystalismy. Weszlismy do srodka a tutaj kolejne miejsce, w którym czas stanął w 1980 roku. Po długim przegladaniu menu (kartki z menu były starsze od kilku uczestników zlotu) zaczęliśmy zamawiać. Okazało sie, ze poza zurkiem i pierogami ruskimi z zamówionych przez nas potraw nie było absolutnie NIC, wiec kazdy chcac nie chcąc zamówił.... pierogi. Najciekawiej do obiadu podchodził greg, który otrzymany zurek skanował łyzeczką dobre 5 minut zanim odważył sie wziąc cokolwiek do ust :lol:

Fart i ktos jeszcze zamówił jakąs mega wypasiona jajecznicę, Monty ogromny omlet z dżemem, a Paula frytki (w sumie ona jedyna chyba była zadowolona z tego co i ile tego otrzymała). Po "obiedzie" przyszła kolej na doroczny mecz gwiazd, czyli 3 godziny zabawy na hali. Obiekt ciekawy, ale brudny i trzeba było naprawde uwazac, zeby nie zaliczyć spektakularnej gleby. Qba miał to nieszczęście, ze pare razy klepnął dupa o parkiet, pare razy tez o mało nie zrobił szpagatu na tej zajebiscie przyczepnej nawierzchni. Meczyk oczywiscie był przedni, w sumie stylem przypominalismy troche pojedynek Wizards z Suns, bo skupialismy sie na bieganiu i kontrach. Było zabawnie, chwilami wrecz komicznie, zwłaszcza jak Qba za wszelką cene chciał zaliczyć najefektowniejsza akcję meczu. Jedyną oaza spokoju był wspomnioany juz przez grega MVP meczu, czyli spabloo, który po cichu, ale jednak robił swoje. W ataku nie było komu go powstrzymac, wyrachowany, spokojny i z olbrzymim arsenałem zagran Paweł robił z nasza defensywa co tylko mu się podobało, nie wazne było czy pod koszem, czy na dystansie, koles niszczył nas jak i kiedy tylko chciał, do tego swietne widzenie parkietu i wielka wszechstronnośc, które zaowocowały wygrana w tym meczu. ogólnie kazdy cos pokazał, ale najbardziej zapadł mi w pamiec polski Millsap, czyli Jazzman, z którym pod koszem toczyłem naprawde cieżkie boje w walce o każda piłke, jednoczesnie cały czas prowadzac z nim trash talking o wyzszosci Bullsów nad Jazzem (i odwrotnie), mielismy przy tym nie lada ubaw, a Luka, choc młody, juz potrafi zagrac łokciem tak, zeby zabolało, przekonałem się o trym pare razy kiedy to niby przypadkiem trafił mnie w szczenę.

Nagrode dla running mana przyznaje Qbie, choc Gumbi, zwany tez mylnie Montym starał sie jak mógł, zeby mnie biednego staruszka zabiegac na smierć, wszedzie było go pełno, czego efektem jest tak wieka liczba przechwytów.

Najwiekszym pechowcem w meczu był chyba... Fart, którego rzuty po dwutaktach jakims cudem na poczatku nie mogły znaleźc drogi do kosza, ktos te obręcz zaczarował, ale potem było juz tylko lepiej. Dobrze współpracowało mi się na parkiecie z Qba i Antkiem, których czesto widziałem pierwszych w kontrach, czego efektem były długie potanie za ostatnią linie obrony.

fart znowu fajnie szukał partnerów, jedno z jego podan nad kosz miałem przyjemnośc wykonczyc... dunkiem (ta, jasne :twisted:). Fajne pojedynki toczyli ze soba Artek i KarSp, dwaj najmniejsi gabarytowo zawodnicy, ani jeden ani drugi nie ustepowali przeciwnikowi na krok, a karSp zaimponował mi odwaga, kiedy w kontrze sam na sam penetrował przeciwko samemu spabloo (ja jak go widziałem w okolicach kosza spierdzielałem z pomalowanego az się dymiło :P).

Potem odbył sie wspomniany przez grega konkurs trójek, w którym dominujaca postacią okazał sie Paweł, niestety dla niego kilka rzutów w serii finałowej pechowo nie wpadło do kosza na czym skorzystałem ja i sladami Larry'ego Birda stałem sie pierwszym graczem w historii (E-NBA) z oficjalnym tytułem. Choć moje rzuty wygladały stylowo fatalnie to jednak cos tam wpadło, choc tutaj nadmienic musze, ze w meczach paskudnie trójki pudłowałem :?

Warto jeszcze wspomniec o małym pokazie dunkierskim Qby, który na bocznym koszu starał sie wykrecić nawet 360tke, co bezskutecznie próbowała uchwycic aparatem Natalia. Niestety aparat był amatorski i miał spore opóźnienie, a szkoda, bo pare razy dunki były naprawde imponujace. Ma chłopak jumpa, co pare razy pokazał, chocby w meczu, kiedy efektownie blokował rzuty rywali. Nie obyłoby sie tez bez grega00, który był i sedzia i naszym forumowym liczydłem, miałem okazję pare razy mu pomagac w czasie odpoczynku za linią boczną. Szkoda, ze nie zagrałes greg, z Toba w składzie mecz nabrałby naprawde nowej jakosci. Poza tym ciagle wisze Ci blok, który mi załozyłes w wawie :P

 

Najwiekszy nieobecny- tym razem Pietrek, nasz główny organizator, mój dobry kumpel, który nie mógł sie pojawic ze wzgledu na problemy zdrowotne. Naprawde P bardzo żałuje, ze Cie nie było z nami.

Najwieksze zaskoczenie- fakt, że w najliczniejszym miescie na Forum E-NBA pojawiło sie task niewielu przedstawicieli Lublina. kore masz duzego minusa

Reszta, czyli wieczorno-nocne wyjscie, plus drugi dzien zlotu nastapi innym razem, bo dzis ledwo widze klwiaturę.

 

 

 

PS: Oczywiscie specjalne dzięki tez dla naszych fotoreporterek, które sprawiały, ze czulismy się jak gwiazdy, ciagle w swietle lamp aparatów. Szkoda, ze kamerka odmówiła posłuszenstwa, bo było by co ogladac.

 

EDIT

Pisałem, ze dobrze współpracowało mi sie z Qba i antkiem. Owszem dobrze mi sie współpracowało, ale z Antkiem w meczu niedzielnym, w sobotnim był przeciwko mnie :P

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

3 godziny koszykówki jednego dnia + 1,5 godziny drugiego, a największe zakwasy po... kręglach :D.

 

Mój zjazd wyglądał tak, że po lekkim melanżu w piątek okazało się, że muszę wstać wcześniej niż planowałem. Jak już wstałem to okazało się, że niepotrzebnie, bo Monty przyjechał godzinę wcześniej niż wynikało to z planu i poradził sobie beze mnie :). Dalej już właściwie wszystko układało się normalnie i tylko KarSp musiał poczekać na mnie trochę dłużej, bo po pierwsze przyjechał za wcześnie ;), a po drugie pociąg z Krakowa, którym jechał jazzmen tradycyjnie się spóźnił. Acha i miałem problem, żeby się dogadać przez telefon z antkiem, bo po pierwsze jestem chyba głuchy, po drugie moja komórka nie jest najlepszej jakości, a po trzecie jego prawdopodobnie też :).

 

 

Sala była fajna (jeszcze czuć nowością) chociaż faktycznie w wakacje chyba parkietu nie wycierają. Sama gra to typowe run'n'gun ;) na którym można było wypluć płuca, ale wszyscy jednak starali się ambitnie biegać i wracać do obrony (czego nie można było dostrzec drugiego dnia ;) ). Na początku było mnóstwo strat i nieporozumień, trochę zbyt dużo indywidualnej gry, ale później już trochę lepiej poznaliśmy swoje możliwości, zaczęliśmy grać więcej piłką i efekty przyszły same. Szkoda, że greg00 nie mógł grać (ale należy mu się wielki szacunek za to, że się pojawił mimo iż najważniejsza część zlotu go omijała; no i szacunek za to, że mu się chciało prowadzić statystyki), bo wtedy każdemu z nas byłoby trudniej, a mi w szczególności :).

 

Jeśli chodzi o trójki to dla mnie największą niespodzianką była postawa KarSpa. Niby taki niepozorny ;), a trafiał bardzo ładnie. Ja nigdy nie byłem dobry w takim cykaniu rzutów z jednej pozycji, ale o dziwo szło mi bardzo dobrze. W sumie jak się człowiek wstrzeli to jakoś idzie. Gorzej jednak jak się zacznie seryjnie pudłować. Szkoda że pudłowałem trójki w meczach, bo zdecydowanie większą satysfakcję sprawia mi gra, kiedy trafiam regularnie zza łuku :).

 

Wyjście do miasta trudno mi oceniać, bo ja w tych miejscach bywam, więc wiem czego sie spodziewać (chociaż, że dostanę kotleta bez frytek to się nie spodziewałem :lol: ). Jakby nas z "UFO" nie wyprosili to pewnie siedzielibyśmy do rana, bo kanapy były bardzo przyjemne, rozmowa się kleiła, a po dojściu do akademika wszystkim się już chciało spać.

 

Taki zjazd to fajna sprawa i warto poświęcić trochę czasu, żeby mieć możliwość pogadać na żywo o NBA z ludźmi naprawdę zafascynowanymi tą ligą. Dlatego za rok postaram się dojechać nad to morze :P .

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja tam jeszcze mozna powiedziec jestem na zlocie, gdyż dzis ostatni raz w naszym pieknym Lublinie spotkam sie z Montym, Fartem, Qbą i dziewczynami w celu, własciewie niewiem jakim, ale to pozniej;]

 

To moj pierwszy zlot i naprawde go uwazam za niezwykle udany, co do pierwszej cześci to mecz na sali był. Choc dojazd jeszcze lepszy (6 osob w Lanosie :roll: ). Ja byłem w zespole z Spabloo, Montym, Jazzmenem, Artkiem. Szczerze myslalem , przed przyjazdem na zlot, dokladniej na mecz ze woole sie na tego typu mecz nie nadajae, gdyz nie gralem pare ładnych miesiecy w basket. Co do mojego zespolu to Paweł był naszym zdecydowanie najlepszym graczem. Repertuar jego zagran w ofensywie jest naprawde zabojczy, od haków, typowych ruchow podkoszowców, przez swietne podania z trumny, do trójki, która ma naprawde dobra. Choc statsy kłamia najczesciej, to w przypadku Pawła sa tyklo miernym odzwierciedleniem jego gry. Monty zasłynal przede wszystkim wszechstronnoscia, oraz nieliczona iloscia drive'ów pod kosz z zamiana pilki za plecami, tudziez nogami :wink: Do tego całkiem niezla trójka. Co do reszty graczy z naszej druzyny, b yli to juz sami żoltodziobi,, 18 letnie talenty z Lublina (artek) i Podkarpacie (Jazzmen). Ten pierwszy podobnie jak ja mowil ze w basket nie grał sporo czasu, ale nie przeszkodzilo mu to w zrobieniu 10 strat :wink: . Ale czesto był pierwszy w kontrach razem z Montym. Natomiast Jazz to typowy podkoszowy role player, naprawde dobry role player. Jego liczba zbiorek moze byc rowniez lekko zanizona z powodów ktore pisał Greg00, ale nie chodzi tu o cyfry, lecz o walecznosc, serce do gry, hustle. Pamietam jedna akcje (ktora byla akurat z niedzieli), gdy wraz z Jo (ktory do graczy odpuszczajacych w obronie nie nalezy) rzucili sie do bezpanskiej pilki ładne parę metrów. Do tego Jazz głownie wykorzystywal te atuty ktore mial , czyli rzut z tyrumny. Jego skutecznosc jest naprawde porazajaca, a jest to jak mowilem dopiero 18 letnie, nieoszlifowany talent;].

 

Co do naszych sobotnich przeciwników to najlepsze wrazenie na mnie zrobił duet: Joseph&Qba. ten pierwszy mimo tego ze jakimś tytanem pod wzgledem warunków fiozycznych nie jest to naprawde jego gre w obronie mozna bylo nagrywac. A juz akcje typu 2vs1 w kontrze, a Jo bedacym sam pod koszem co chwile kogos efektownie czapił. jesli mielibysmy wybierac najlepszego obronce to wybor moze byc tylko jeden.

W ofenywie repertuar zagran Jo był rownie wszechtronny, choc przede wszystkim jego reverse layupy, caly czas trzymaly zespol Qba Team w grze. Do tego bardzo dobry jumperek (co szczegolnie pokazal w drugiej, finalowej czesci konkursu trójek). Zawodnik kompletny i naprawde jesli miałbym wybierac mvp to mialbym problemy z wyborem z dwójki: Spabloo/Joseph. Qba to typowy high flyer, jego efektowne czapy, czy potezne praktycznie metrowe wyskoki i akrobacje w powietrzu na pewno nalezaly do jednych z najciekawszych momentów meczu. Choc faktycznie jego skutecznosc byla w tym meczu raczej kiepska, ale to ze wzgledu na wiele odpalanych trojek i chec zrobienia czefgos ala between the leg pompka 360 reverse dunk :roll:. Choc to troche zartobliwy opis, to jednak nie trzeba umniejszcac zaslug Qby, ktory jak na swoj wzrost jest niebywale atletyczny, wyskakany i dynamiczny. Naprawde bardzo silny pubnkt zespołu. Co do tomaszana to widac było ze jest to juz weteran z conamniej 12-14 letnim stazem w nba. ale jak to weteran, moze byl i niewidoczny, moze i nie wnosil bardzo duzo w ataku, ale jego dobre zastawianie sie, ustawianie sie pod koszem(cechy weteranow) pozwolily zespolowi Qby na wiele ponowien, gdyz mial sporo liczbe rebsow zarowno w obronie jak i ataku. No i najmlodszy na zlocie jeszcze nie pelnoletni, typowy sharp- shoter - Karol vel KarSp. Moze i ustepowal niektorym warunkom fizycznym, ale sercem do gry i zaangazowaniem przerastal mozliwe ze niketórych. Swoja technika rzutu oraz jej skutecznoscia (co potwierdzilw konkrsie trojek, gdzie wyprzedil wielu wyjadaczy) pokazal ze nawet mimo braku warnuków moz na grac w basket. Dla mnie to była lepsza wersja Q-Richa (ze wzgledy na ten rzut do niego go porównywałem). Fartman aka Jamaal Magloire, baron Davis. Staral sie sporo rozgrywać, czesto szukal Qby , choc i tak najbardziej go zapmaietalem w niedzielnego meczu, gdzie trafil kilka fade awayów. z Fartem i Qba wiecej rozmawialem dopierto w niedziele, gdyz oni wraz z montym i kolezankami zostali dluzej w Lublinie. Oczywiscie nie zapomne o naszym adminie- Borysie, ktory staral sie kilkukrotnie dograc pilke na tzw alle=-jupa. Pamietam rowniez ze Borys rowniez gral niezwykle wszechtronnie bo oprocz trojek, pokazywal tez kilka fajnych ruchow podkoszowych.

 

Tak mniej wiecej wygladał pierwszy dzien, a raczej pierwsza czesc pierwszego dnia zlotu. Naprawde staram sie dokladnie wszystko zrelacjonowac, by moc po latach poczytac sobie i przypomniec atmosfere zlotu, wiec na pewno Ciag Dalszy Nastapi, mozliwe ze juz w najblizszym czasie, a opisywanie bedzie jeszcze duzo, oprocz kregielni, nocnych rozmow, mniej znane historie typu spotkanie w autobusie chlopaków z pałami, spacerowaniem po Lublinie, czy kolejnymi problemami z pania akademika, ale jak mowilem:

cdn.....

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja niestety z powodu braku czasu moglem dotrzec jedynie na mecz :x :x :x . No ale przynajmniej tyle bo gierka była naprawde fajna i nie na codzien mozna pograc na takim obiekcie z tyloma gwiazdami na boisku (2x Iverson, Jamal Magloire, Harping, Kirlenko...) te nazwiska mowia same za siebie :P .

 

Król strat mógł być tylko jeden 8) . Jakoś współpraca miedzy Iversonami wychodziła mocno średnio :P . Na boisku jak juz pisali poprzednicy wymiatali Spabloo, Qba i joseph z tym ze gra tego osatniego zrobiła na mnie najwieksze wrazenie. Penetracja opanowana do perfekcji plus gra pod koszem po drugiej stronie parkietu, czuło się respekt wchodzac pod kosz :P . Statystyki prowadzone na najwyzszym poziomie, nie zdziwie sie jak pan Stern zacznie wypytywac o grega :wink: .

 

Co tu duzo pisac moge tylko zalowac ze nie udalo mi sie byc na calym zjezdzie. Za rok postaram sie dotrzec tam gdzie tylko bedzie trzeba. Wtedy bedzie przynajmniej pewnosc ze nie dopadnie mnie zadna praca ktora uniemozliwi dobra zabawe :roll: .

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

no to pora na mnie :wink:

 

po ciężkim piątku pobudka w sobotę o 4.55 była niewesoła, ale jakoś się udało i po dopakowaniu paru rzeczy do torby i zjedzeniu jakiegoś szybkiego 'czegoś' pojechałem na dworze PKP do Brzeska, 5:41 odjazd pociągu i o 6.40 Kraków powitał mnie zgiełkiem i tłokiem w przejściach podziemnych, pociąg do Lublina przyjechał około 7.15, w między czasie zdążyłem sobie zjeść jakiegoś obwarzanka ze sezamem rzecz jasna, w siadam do przedziału i widzę jakiegoś starszego pana pod oknem, śpiącego dwudziestolatka i niepozorne młode małżeństwo, które przez kolejne 5 godzin umiliło mi podróż wykładem o polskiej kolei, wyższości ekonomicznej Serbii nad Czarnogórą i ... dewiacjach seksualnych :? dobrze że Peppersi mi życie jakoś umili bo .. od tego natłoku informacji można było zwariować..

 

wreszcie jakoś dotarłem do Lublina, tam powitał mnie szybko Spabloo i ruszyliśmy w stronę akademika, po drodze zwinęliśmy jeszcze Karola i jakoś dojechaliśmy do miejsca noclegu.. pani rejestratora jak już wyżej wspomniał Jo zatrzymała się w poprzedniej epoce, długo jej zeszło zanim doszła do wniosku ze z Karolem chodzimy jeszcze do LO i należy nam się pokój za 18 zeta, ale w 30 minut sobie poradziliśmy, i już mieliśmy ruszać we dwóch na miasto, ale postanowiliśmy zadzwonić do reszty, padło na Gumbiego który radosny jak skowronek stwierdził, że będą za 5 minut pod akademikiem, postanowiliśmy wiec zaczekać... ale minęło 15 a tu forumowiczów dalej nie było, więc tym razem Karol zaproponował telefon do kogoś 'bardziej rozgarniętego' więc dzwonie do mojego wiernego kompana z Jazzu, Grega00, ten również twierdził że będą za 5 minut, lecz on nie kłamał i w takim odstępie czasu się pojawili: Greg, Gumbi, Jo, Fartman, Paula, Natalia, Qba wszyscy w świetnych humorach, pojedzeni i gotowi na WIELKI MECZ, niestety czasu na posiłek mój i Karola nie wystarczyło i na pusty żołądek musieliśmy grać przez najbliższe trzy godziny.

 

Kiedy poczuliśmy parkiet i pojawiły się piłki w większej niż 1 ilości o głodzie zapomniałem. Grało się świetnie, głównie dzięki dobrze dopbranym składom, które prezentowały podobny poziom. Teraz słowo o moich teammates.

 

Zacznę od wielkiego spabloo który jest zawodnikiem kompletny, świetnie pod koszem, manewry rodem z NBA, bardzo pewny rzuty z półdystansu i dystansu, świetne podania, zbiera blokuje, wszystko. MVP zlotu :!:

 

Gumbi 'szybkie ręce' Montonini jego drajwy pod kosz to już klasyka zlotów, na boisku spokojny i opanowany niczym Duncan, podczas całego meczu uśmiechnął się tylko parę razy, świetnie mi się z nim grało dwójkowe kontry, które pewnie wykańczaliśmy.

 

Antek taki mały i niepozorny, ale świetnie penetrował i podawał, kilkakrotnie nurkował w obronę przeciwnika i kończył akcje skutecznym dwutaktem, z Karolem dali pioękny spektal pojedynków playmakerów, naprawdę bardzo mi przypadła do gustu gra tego chłopaka, z którym zresztą później mi się świetnie gadało.

 

Pora na ostatniego z mojej drużyny Iversona drugiego czyli artka, oddał klilka fajnych rzutów, pod kosz się wbijał niczym idol z koszulki, i niczym on miał problemy ze stratami :wink:

 

Czas na przeciwników i tutaj nie mógłbym zacząć od nikogo innego jak od Josepha którego cały czas gnębiłem i wypychałem, zapewne prawdą jest to co napisał o moich łokciach, ale on nie zawsze był mi dłużny i w podobny sposób postępował ze mną :twisted: faktem jest to, że gra świetnie, wejścia pod kosz ma opanowane do perfekcji i gdy był już w pomalowanym nie sposób było go zatrzymać, świetnie się gra przeciwko komuś tak dobremu jak on.

 

Qba czyli nasz zlotowy high flyer, grał bardzo efektownie, tutaj piłeczka pod nogą tutaj kogoś obije, bardzo swobodnie, obiecałem kiedyś, że mu się w tym roku nie dam zablokować, ale chyba słowa nie dotrzymałem, wprawdzie popełniłem ewidentny błąd kroków, ale blok to blok :wink: na szczęście udało mi się na nim odegrać :twisted:

 

Fartman jak to zwykle próbował nas czarować zagraniami rodem z mixtapów And1 i czasem mu to wychodziło, kiedy drugiego dnia graliśmy razem, trafiał do kosza nawet z podania :wink: wszyscy się świetnie bawiliśmy widząc to nietypowe zagranie.

 

Karol mały człowiek o wielkim sercu do gry, poimo znaczej przewagi wzrostu reszty foromowiczów nad nim radził sobie bardzo dobrze, grał odważnie.

 

Tomaszan z który przepychałem się pod obręczami, widać, że na boisku spędził kawał życia, umiał się świetnie zastawić pod koszem zbierał i w ataku i w obronie pomimo tego, że zbyt wysoki nie jest, stawił świetne zasłony nie jednokrotnie wyłączając mnie z krycia.

 

no i już ostatni z grających, ale najważniejszy na tym forum czyli Borys, który głownie próbował rzucać z obwodu, ale niejednokrotnie popisał się pewnym wejściem pod kosz.

 

Wielkie podziękowania należą się Gregowi, który nie mógł grać, ale jego miłość do koszykówki i cyferek (w końcu bankier :wink: ) zaowocował pięknymi statystykami.

 

Po mieczyku i kąpieli wróciliśmy do akademika, gdzie odpoczywaliśmy gadając o baskecie, wieczorkiem wyjście na jedzenie i oczywiście, najbardziej głodnemu czyli mi, pizze przynieśli na końcu :evil: po pizzy były kręgle :D na początku szło mi bardzo źle przez pierwsze 5 czy 6 rzutów nie mogłem zbić żadnego kręgla, ale w drugiej partii było już całkiem nieźle i z Jo stoczyliśmy WIELKI POJEDYNEK, który zakończył się zwycięstwem po stronie tych lepszych czy JAZZ :lol: po kręglach mi i gregowi było dalej mało więc postanowiliśmy zagrać w bilard niestety obsługa już na to nie pozwoliła, więc usiedliśmy i zaczęliśmy gadać o.. NBA, po 1 nas wyproszono, podróż do akademika która normalnie zajmuje 20 minut nam zajęła 50, ale podczas burzliwej dyskusji czas bardzo szybko biegnie w akademiku pogadaliśmy troche o finałach 98' i 97' ( Jo rolasy w Utah zarabiały grosze i tak Eisley 1,4 milona, a Anderson ok. 1,2 milona dopiero po opuszczeniu Juty dostali duże kontrakty) po trzecie jakoś wszyscy pousypiali.

 

Rano obudzili nas sąsiedzi robiąc mała imprezką i gawędząc na temat zatwardzeniu po tatusiu, oko 10 wszyscy ruszyliśmy po śniadanie, 3 sobotnie bułki i 2 jogurty, później była hala po raz drugi, niestety mi kompletnie nic nie wychodziło, ręką od kręgli mnie bolała okropnie, ale jakoś te 1,5 godzinki wytrzymałem na parkiecie, potem 'gorący' prysznic i.. na dworzec :x a w podróży powrotnej bez przygód obyć się nie mogło, bo mój pociąg w Kielcach dzielił się na dwa różne i ja miałem to szczęście, że pojechałem do.. Katowic, zamiast do Krakowa :shock: Śląsk nocą jest piękny :P całe szczęście że z Katowic do Krakowa zaraz coś jechało i 22.30 byłem w grodzie kraka i tam miałem tylko 2 minuty, żeby wsiąść do pociągu do domu, ale udało się i jakoś dojechałem, z 2,5 godzinnym opóźnieniem :P

 

Pietras odwaliłeś naprawdę kawał świetnej roboty szkoda że się nie mogliśmy w ogóle spotkać, zdrowiej szybko :!:

 

witam wszystkich tych obecnych na zlocie i tych, którzy nie mogli przybyć....nie trzymam Was w niepewności i zarzucam, to, czego wszyscy są zapewne najbardziej ciekawi - oto statystyki z dorocznego meczu meczu rozegranego wśród forumowiczów:

pomyliłeś u mnie bloki z przechwytami, bo było na odwrót, 3 bloczki i 1 przechwyt :wink:

 

i Podkarpacie (Jazzmen)

małopolskie :!: :P

 

mój najdłuższy post w życiu :twisted: wielkie dzięki wszystkim za naprawdę udany zlot.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zacznę od wielkiego spabloo który jest zawodnikiem kompletny, świetnie pod koszem, manewry rodem z NBA, bardzo pewny rzuty z półdystansu i dystansu, świetne podania, zbiera blokuje, wszystko. MVP zlotu Exclamation

Szkoda ze tego nie widzialem ale noga nie pozwolila :x Najwazniejsze ze MVP powedrowalo do rodziny Orlando :twisted: Don spabloo szacunek :wink:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Najwieksze zaskoczenie- fakt, że w najliczniejszym miescie na Forum E-NBA pojawiło sie task niewielu przedstawicieli Lublina. kore masz duzego minusa

Nawet nie masz pojęcia jak mi wstyd. Jestem strasznie wku*wiony na ten weekend i nawet mi glupio cokolwiek na forum pisac. Kicha totalna ze jestem z Lbn a na zjezdzie nie bylem :? Jesli moge cos powiedziec na swoja obrone, to tylko to ze mam weekendową pracę (sportowy tygodnik) i mnie piatek+sobota w miescie nie bylo (a chcialem odebrac chlopakow z Wwa na rogatce obok raclawickich bo stosunkowo niedaleko mieszkam), a niedziela od rana to juz siedzenie w redakcji... Naprawde czuje sie glupio, ale wyszlo jak wyszlo :?

 

Piotrek - Ciebie szczegolnie przepraszam, ale piszac na gg co pisalem wierzylem ze dam rade.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja króciutko, bo czas goni:

 

Podziękowania dla Spabloo, który fajnie to wszystko poprowadził w zastępstwei Pietrasa, którego nie miałem przyjemności poznać. No a tytuł don Pablo jak najbardziej na miejscu :!: , widać było, że chłopak byl wybrany z pierwszym numerem w drafcie :wink: . Szkoda tylko, że Greg był kontuzjowany, bo to byłoby starcie prawdziwych gigantow :twisted: . Co do gry, to niestety kilkuletnie zaległości treningowe, wiek oraz niemożność rozpoznania kto swój, a kto nie, i gdzie się znajduje kosz, z nieco dalszej odległości nie pozwoliły mi pokazać pełni umiejętności, więc skupiłem się na pomocy innym. No cóż, przyszedł czas na ustąpienie pola młodszemu narybkowi NBA 8) . Tak to już jest... Każdy musi wiedzieć, kiedy trzeba odejść...

Jeszcze jedno słowo co do Lublina... Nic nie ujmując starówce, którą widziałem dwa lata temu i jest naprawdę ładna, to jednak są tam miejsca, gdzie czas zatrzymał się jakieś trzydzieśi lat temu... W restauracji "kelnerki" wieku jakieś 60 lat (nie zmieniły się przez dwa lata), pani w recepcji w akademiku to totalny odlot, no ale i młoda kelnerka (jakieś dwadzieścia lat), która uznała, że spabloo zamówił sobie samą pierś z indyka bez niczego :lol: , to podobna sprawa.

 

Ogólnie zloty powinny odbywać się przez dłuższy okres, np. tydzień, bo ludzie są naprawdę super, można z kimś pogadać o poważniejszych temetach niż praca :wink: . Wiem, że takie długie zloty, to raczej nierealna rzecz, ale fajnie jest sobie czasem pomarzyć...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wspomnienia ze zlotu- part2.

 

Ja swoj opis skonczylem na meczu. Zaraz po nim strasznie zmeczony dotarlem do domu. Akle ze wzgledu na reorganizację ruchu (czyt. budowe 5 ulicowego skrzyzowania) nagl;e moja dzielnica zostala odcieta od swiata (a raczej miasta) i dojechac na miasteczko akademickie moge tylko z przesiadką. Co spowodowało ze czas mojego odpoczynku w domu po meczu byl zmniejszony do minimum.

 

Ale wkoncu po 20 kilka minut, doszedlem do wszystkich, ktorzy siedzieli restauracji/pizzeri (tu niektorzy mieli watpliwosci czy to pizzeria :) ). Tam ogolnie mloda Pani, kelnerka, chyba pierwszy raz w zyciu miała tak duze zamowienie. Najlepiej na tym wyszedł spabloo który dostał samego kotleta , bez frytków. Po dluzszej chwili przy jedzeniu i jakims piwie, powstal plan gry w kregle. Niestety nasze dwa deble wraz z obiezyswiatem Montym postanowili wracac do osrodka, akdemiku, hotelu (niepotrzebne skresl). Więc reszta w sile 8 ludzi, postanowilismy pojsc do UFO, gdzie postanowlismy zagrac w kregle. Gtalem w nie pierwszy raz w zyciu i wogole nie zaluje, ba spodobaly mi sie bardzo, szczegolnie przez nasz mały pojedynek w podczas drugiej gry, kiedy to ja wraz z Borysem i Spabloo rozegralismy miedzy soba niezwykle, wyrowany pojedynek. Po milym graniu, postanowlismy siasc na niezwykle wygodnych kanpach i przy piwku rozmawialismy na rówzne tematy, choc i tak wszystko obracalo sie o koszu.

 

Niestety o 1 zamykano lokal i musiielismy wracac do osrodka. Nasz trasa, choc normalnie bardzo krotka zostala przez nas pokonana w powolnym, typowo spacerowym tempie. Ja wtedy uciolem sobie dluzsza rozmowe z Tomkiem na temat pilki skopanej. Gdy juz wrocilismy do osrodka, to jeszcze pogadalismy z dobra godzine, jednak widac bylo po kilku osobach ze sen to najlepsze wyjscie (np po mnie czy Borysie). Niezwykle zmeczeni zasnelismy ok. 3 w nocy. Ciekawe jak zareagowala Pani recepconistka widzaca spabla wychodzacego z akademiku o 3 w nocy.

 

Niedzieela, dzien dla wiekszosci powrotu, od poczatku widac bylo ze nie mamy konkretnych planow. Jednak ze wzgledu na lokalizacje sali sportowej okolo 50-70 metrwo od akademiku, wynajelismy ja na 1.5 godz. Tam pogralismy troche, widac juz bylo ze poprzedniego dnia troche sie zmeczylismy. Szczegolnie bylo to widac w obronie, do ktorej za bardzo nikt nie wracal. Pozniej postanowilismy troche pograc jeden kosz. Najbardziej speektakularne zagranie z tego dnia to podanie-rzut Fartmana czy wielkie poswiecenie i hustle jazzmena wraz josephem o bezpanska pilke. Bylismy tym calym dzisiejszym bieganiem niezwykle zmeczenie. Niedlugo po hali, gdy niektorzy sie juz zbierali, wybralismy sie do kfc na Wielką Dolewkę :wink: . Tam powoli sie juz zeganlismy, spabloo opuscil nas chwile wczesniej, zaciag warszawsko- plocki (1 slowem- mazowiecki) zabral sie do domu. Reszta czyli, czworka pomorska (Fart+Paula,Qba i natalia), ja, Karol, Monty i borys postanowilismy przejsc sie po miescie. Odprowadzilismy troche Borysa i zamowilismyy kebaby, ktore na szczescie wszystkim smakowaly, z czego sie najbardziej ja cieszylem, gdyz ten lokal polecilem (omen na ulicy zielonej). Tam pod zjedzeniu pozegnalismy najmlodszego z zlotowych forumowiczów- KarSpa. My zostaliśmy w szostke i postanowilismy pojechac na Majdanek, by goscie mogli zobaczyc choc kawalek Lublina.

 

Ze wzgledu ze byla to polodnie niedzielne, nasz dojazd wygladal bardzo kiepsko. Do tego ciagle bylem osadzany o manipulowanie czasem, a raczej skracaniem go :wink:. No coz trzeba bylo dzielic czas dzielacy nas od kolejnych przeszkod przez 2.

 

No ale zdazylismy dojachac na Majdanek, choc bylismy niezwykle zmeczeni, to zrobilismy kilka, kilkanascie fortek, poki niektorzy chieli wracac. Spacerowalismy tam w swietnym humorze, czesto rozbaiwajac sie nawazajem. P{ozniej krociutkie (ok. 40 minutowe :P) czekanie na autobus i powrót moj do domu, a reszty piatki do akdemiku.

 

Niestety musze konczyć, wiec jak pisalem wyzej cdn...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ciekawe jak zareagowala Pani recepconistka widzaca spabla wychodzacego z akademiku o 3 w nocy.

Spytała gdzie idę, to powiedziałem, że do domu :D. Coś zaczęła mówić, że powinienem zostawić dokument jak wchodziłem, bo to akademik jest (a ja myślałem, że kiosk RUCH-u :twisted: ), ale się w dyskusję nie wdawałem. Otworzyła więc się grzecznie pożegnałem.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

żyjemy!

 

choć wróciliśmy o 3 w nocy z poniedziałku na wtorek i niedawno się obudziłem to nadal ledwo żyje ;] ale było warto. elegancki zlocik za który na pewno trzeba podziękować na wstępie organizatorom tym chorym Pietras i tym zdrowym Spabloo, którzy dzielnie podołami roli gospodarzy. No i oczywiście Antkowi bez którego pewnie Północ połowe niedzieli i połowe poniedziałku siedziała by w naszym hmmm akademiku i piła browary ;]

 

nasza podróż zaczeła się chyba najwcześniej bo wyszedłem w piątek o 21 z domu. z Natalią dotarliśmy do gdańska skąd z Paulą i Fartmanem uderzyliśmy bezpośrednio w stronę LBN. jeszcze przed odjazdem usłyszeliśmy przez szczekawke, że nasz pociąg jedzie z Kołobrzegu, więc zaczeły się nerwy czy beda miejsca siedzące w ogóle. na szczęście były, ale na korytarzu :| po kilkunasto minutowym zwiedzaniu pociągu poddaliśmy się i spoczeliśmy na podłodze :| okazało się również, że pociąg jedzie do LBN ale także do Kielc, co z moich doświadczeń z mapą polski brzmiało absurdalnie, ale czego się w tym kraju nie robi. w warszawie odłączli połowe pociągu która pojechała do Kielc a druga do LBN :| na szczęście byliśmy w tej odpowiednie połówce. a miła pani konduktor jeszcze raczyła nas spytać czy jedziemy do Lublina. szkoda, że już po tym jak ruszyliśmy w jego strone robiła takie rzeczy, ale co tam. aaa! i usiedliśmy w końcu w przedziale po 4h podróży! oczywiście z jakaś jebnietą rodzinką gdzie tatuś spiewał piosenki słuchając sobie radia.

 

kiedy dotraliśmy do Lublina nikt na nas nie czekał :(;) więc wzieliśmy taxówkę, której kierowca chyba kiedyś był dresem, który lubi szybką jazdę, bo wynikało to z tego, że po mieście podróżowalismy średnią prędkością 100km/h :| gdzie drogi były niezbyt ciekawe. nie wspominając o tym, że progi zwalniające pan driver miał w dupie i nawet nie zwracał na nie uwagi jak i na zakręty, żeby zwolnić lol.

 

oczywiście kolejną atrakcją było spotkanie z panią SLOWLY w recepcji, której cieżko było ogarnać, że mamy zarezzerwowane dwa pokoje dwu-osobowe i że chcemy je wynająć, bo jak stwierdziała niewiadomo, czy dziewczyny bedą chciały z nami nocować czy też razem a my w drugim pokoju :| wypisała nam boskie fakturki za pokoje i czym prędzej spieprzyliśmy na góre, ładując sie pierw do niedziałającej windy (po co wywiesić kartke, że jest zepsuta). w pokoju legneliśmy na pare h w sen. potem przybyła z tego co pamiętam ekpia z WWA i po krótkim zapoznaniu udaliśmy się na wyprawe do RESTAURACJI z PRL-u, gdzie jak wcześniej mogący się cieszyć pobytem w niej forumowicze stwierdzili, że była na full-wypasie. dobrze, że zjadłem tylko pierogi za 4zł bo nie wiem czy pisałbym tu jeszcze jakbym wział coś więcej, choć w sumie co? sok? bo nic więcej praktycznie tam nie było lol. ale najważniejsze, że każdy miał z tego wszystkiego ubaw, więc razem to przeżyliśmy :) btw. obrusy też chyba nie były prane od 20 lat :D

 

next oczywiście był meczyk w ładnej hali, szkoda, że tylko była nieumyta i prawie zrobiłem pare szpagatów. no ale chociaż troche im umyłem dupą z kurzu parkiet. jeśli chodzi o sam mecz to grało mi się bardzo przyjemnie i dobrze współpracowało z resztą. szkoda tylko, że nie miałem dznia do trójek i dlatego tak słutecznośc poszła w dół, bo za wszelką cene próbowałem się wstrzelić, za co przepraszam jeśli komuś mogłem w tym czasie podać. faktycznie cały mecz wyglądał niczym prawidzwy ALL STAR GAME czyli praktycznie zero obrony, ale momentami mogliśmy oglądać ładne bloczki i przechwyty. najbardziej zaimponoał mi Jo, który po obu stronach boiska wkładał całe serce w gre i wszedzie było go widać jak i Spabloo, który był takim przeciwieństwem Jo w sensie, że po cichutku nas wypunktowywał i robił mase dobrej roboty. Monty jak zawsze zero uśmiechu na twarzy i tylko włączony kill mode :D poza tym w moim teamie (w sumie zapomniałem, że ja wybierałem :D) dobrze spisywała się cała reszta jak Fartman choć nie trafiał to i tak się nie poddawałeś Gruby :D, Borys, któremu pare razy rzuciłem na oop'a ;] KarSp, który nie lękał się niczego no i Tomaszan, który elegancko walczył na deskach. Po przeciwnej stronie tak jak pisałem Spabloo ciągnął cały zespół i zabijał nas manewerami pod koszem. Monty biegał jak opętany ;d no Jazzmen walczył jak prawdziwy Jazzmen lol. TAk jak i Lublińskie duo. Antek i Artek, których na początku za chui nie potrafiłem odróznić :D Podsumowując all star game było bardzo fajnie pograć i poruszać się z ludźmi, z którymi się do tej pory tylko pisało ;)

 

wieczór też był bardzo miły gdyby nie tępa kelnerka, którą przerosło zamówienie paru pizzy i paru innych dań. no ale cóż, taki kraj ;]

 

niedzielny basket był tak samo ciekawy jednak każdy stracił już dużo paliwa i jechaliśmy na oparach w większości akcji, choć niektóym nie przeszkadzało to trafiać do kosza wtedy kiedy chcieli podać pod kosz :D albo przekozłowywać piłke pod nogami innych ;] mieliście też tak, że parkiet farbował wam buty ? :| bo ja na moich białych miałem chyba z litr farby z parkietu lol.

 

kiedy większość się rozjechała to Północ + Irlandia zwiedzała Lublin za sprawą Antka, bez którego zobaczylibyśmy cos <yes>. do wcześniej myslieliśmy, że w tym mieście nie ma nic oprócz budynków mieszkalnych ;d ale też mogliśmy się przekonać, że jak w każdym mieście w polsce są inteligentne dzieci ulicy które weszły na jednym z przystanków do autobusu z kijami w bluzach i z mordami jak z kryminału. na szczęście szybko spieprzyliśmy za pare przystanków.

 

niedzielny wieczór był zajbisty bo chyba non stop każdy się śmiał i spijał browary w akademiku, no albo chował je za grzjnikiem prawda Monty ? LOL.

 

w poniedziałek wyjechaliśmy po 14. odwieźliśmy Monty'ego do Warszawy gdzie rozdzieliliśmy się i poszliśmy w czwórkę zwiedzać pałac kultury i złote tarasy przez 5h lol.

 

podsumowując zlot był mega udany i szkoda, że tak szybko to wszystko mija, ale cóż co dobre szybko się kończy zazwyczaj.

 

także za rok koniecznie musimy się spreżyć i zrobić IV edycje ;]

 

i nie wywiniecie się teraz 3city organizuje ;]

 

FOTKI

 

JEŚLI KTOŚ CHCE WIEKSZY FORMAT JAKIEGOS ZDJECIA TO PISAC NA GG.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jest godzina 16:11 i dopiero skonczylem zlot tak wlasciwie bo przed chwila wstalem.

 

Ogolnie na sam zlot ustawilem sie niesamowicie optymistycznie i myslalem ze to wlasnie wszystko zepsuje, tez macie tak czasami ze jak cos ma byc super to jest do dupy :> no wlasnie a zlot w Lublinie jest wyjatkiem od tej reguly w moim przypadku.

 

Piatek 27 Lipca roku pańskiego 2007

 

Moja podroz na zlot rozpoczela sie o godzinie 6:30 gdy to musialem wyruszyc na piechote 3 kilometry do autobusu z borow tucholskich skad jechalem do mojego pieknego trojmiasta prawie 3 godziny (100km KOCHAM CIE POLSKO).

 

O godzinie 21:40 razem z Paula ktora rowniez musiala przejechac 100km tylko ze z Kwidzyna wyruszylismy na zapoznanie sie z Qba i Natalia, Kubusia oczywiscie znalismy juz od dawna, ale okazalo sie, ze i Natalia jest bardzo mila i juz na samym dworcu bylo wiadomo ze JEST ZAJEBISCIE. Juz na samym dworcu w Gdansku Wrzeszczu (Represent) widzielismy paru dreskow dla ktorych nowo zainstalowane urzadzenie do wydawania biletow nie dziala na magiczne slowo k**** co nam przyspozylo duzo smiechu.

 

Pociag ktorym mielismy podrozowac okazal sie przepieknym i niesamowitym "urzadzeniem", zlote klamki, prysznice w toalecie, podgrzewane siedzenia. Tak powinno to wygladac jednak polska rzeczywistosc jeszcze raz dala nam do myslenia. 4 godziny siedzenia na podlodze badz tez na takim malym 15 cm wystajacym kawalku sciany badz tez na smiesznych krzeselkach bylo dla mnie pierwszym takim przezyciem. Pozniej Joseph w krotkiej rozmowie ukazal mi ogrom tego zdazenia

 

Jo - I co Fart jak sie jechalo ?

Fart - No wiesz pierwszy raz spalem w pociagu na podlodze

Jo - No co ty ? Widac ze nigdy nie jechales z Kutna do Wladyslawowa

 

A jak zlecialy nam te godziny podrozy tak naprawde? Browar w kolejarza i chodzenie po pociagu. Na poczatku Qba wychaczyl jakiejs pani z Torby co zaowocowalo rowniez szybka wymiana zdan, a pozniej ja idac z wielka torba nieumyslnie dotknolem miekkich miseczek D pewnej 70 letniej staruszki, spojrzenie jej meza mowilo "eh ja tez ja tak dotknolem w lipcu '74".

 

Kazda taka podroz uczy nas czegos nowego, zawsze myslalem ze Paula moze zasnac wszedzie ale ze udalo jej sie zasnac na korytarzu z glowa oparta o drzwi przedzialu to bylo naprawde czyms nowym dla mnie :) Na szczescie mielismy kanapeczki, browarki, wode i wogole bylismy przygotowani z arsenalem zartow sytuacyjnych ktore kazdy szlifowal przez ostatni rok zeby w tych dniach byc "cool" LOL. Po 4 godzinach siedzenia na korytarzu pewien mily gruby pan ktory caly czas sie na mnie patrzal poprzez spadajace z jego czola kropelki potu oznajmil "Tutaj macie 2 miejsca wolne, A MOZE NAWET 3 !". Okazalo sie ze miejsc bylo 4 a nasi wspolokatorzy nie dosc ze mieli szame i herbate to ani jednym ani drugim nie podzielili sie, a w bibli jest napisane "byles glodny, nakarmilem cie." eh jak ten kraj przestaje wierzyc w ludzi.

 

Jesli chodzi o podroz pociagiem to jeszcze Qba mial ciekawa sytuacje gdy w dialekcie pijacko-zolnierskim pewien jeszcze nienawalony w pelni zakapior pytal sie o droge do kielc na co odpowiedz byla dosc prosta poniewaz tylko poczatek pociagu jechal do kielc.

 

Sobota 28 Lipca roku pańskiego 2007

 

obudzeni przez koguta. shit to nie ta historia. Obudzeni przez pot malego wspolokatora ktory sluchal chyba 50centa na swojej wypasionej mp3 powitalismy miasto Lublin gdzie mielismy przezyc historie naszego zycia.

 

Sam peron na ktorym mielismy wysiasc jakos slabe wrazenie na mnie zrobil poniewaz w mojej glowie bylo widac tylko dwa kliparty z office, na jednym byla poduszka a na drugim kolderka (taka ladna w chmurki i foczki dokladnie taka jaka mial Gumbi). Szybko zamowiona taxowka pokazala nam ze nawet nie kupujac biletu do luna parku mozna sie przejechac "roller-coasterem", pan byl bardzo mily i wykwalifikowany ze Natalia tak samo jak ja i Paula latala po calym tyle samochodu. W tym momencie myslelismy ze jest fajnie jednak to co mialo nastac 5 minut pozniej przekroczylo nasze najszczersze oczekiwania.

 

Pieknny akademik, okna to czysty plastik i recepcja w ktorej pachnialo niesamowitym polaczenie grochowki z kalfiorem pokazala nam dokladnie "To jest Lublin". Mozna bylo sie w sumie na poczatku przerazic ze nie przyjechalismy na zlot "Lublin 2007" tylko Lublin 1987 poniewaz pani recepcjonistka bardzo szybko ukazala mi, ze to ze znamy Piotra Pitere to nie to samo jakbysmy powiedzieli ze znamy np samego Gumbiego. Qba szybko stracil swoj wewnetrzny "cool" i chcial pania zaatakowac swoimi cietymi ripostami i patriotycznym nastawieniem do orla bialego. Po odczekaniu kilkunastu minut udalo nam sie wysepic 2 faktury i obrusy (okazalo sie potem ze to posciel). I w koncu weszlismy do niesamowitych pokoi i co przykulo nasza uwage z miejsca to niesamowicie wyposazona lazienka w 2 umywalki 1 prysznic i 1 kibel na 4 pokoje i 10 osob jednak i to bylo do przejscia.

 

Kolejne godziny to juz sen i oczekiwanie, najciekawsza historia z tego czasu jest Monty, ktory no poprostu jest ostoja spokoju i nawet jak kogos nie rozumie to probuje byc tak mily ze nawet mucha ktora zabil by sie nie obrazila na niego bo by ja przeprosil w taki sposob ze zrozumialaby ze jego intencje byly nienaganne.

 

Chwile po Gumbim przyjechali Jo, Greg, Borys i Tomaszan. Przyznam bez bicia ze odrazu wywarli na mnie niesamowicie pozytywne wrazenie i mozna bylo wyczuc ze poziom poczucia humoru bedzie podobny u wszystkich osob ktore wlasnie zajechaly co jest niesamowicie waznym czynnikiem jesli ma sie z kims spedzac czas podczas takiej imprezy. Mnie najbardziej zniszczyla recepcjonistka gdy zawolala borysa i trzymajac jego dowod kazala mu przeliterowac nazwisko na co Borys odpowiedzial "Pach-Mo-Now"(sorry jesli literowki sa czy cos).

 

Gdy juz wszyscy sie troche poznalismy przyszedl czas na wyjscie w celu zaaplikowania adekwatnej do nadchodzacego wysilku liczby kalorii, odrazu tutaj zaczol przewazac Tomaszan, ktory juz kiedys byl w takiej jednej dobrej restauracji i tak wlasnie przechodzimy do kolejnego rozdzialu naszej histori czyli...

 

Karczma Slupska w Lublinie

 

Na zewnatrz napisy mowiace o tym, ze pieniadze z Unii poszly na nowy szyld reklamowy ale w srodku bylo widac ze to nie unia europejska kroluje w sercach wlascicieli, ale spcialny rodzaj polskiego "old-schoolu" ktory mozna nazwac Czas sie zatrzymal. Niesamowite robione na zamowienie drewniane zyrandole, piekne stoly, niesamowicie mila obsluga Pani Jadzi i Pani Zosi ktore wiedzialy doskonale iz wykonane rowniez na zamowienie menu a.d 1987 pokazuje tylko malutki kawalek ich wyrafinowanego jadlospisu o nazwie 'nie ma'. Bo tak naprawde to z menu do zamowienia byla jajecznica, pierogi, zurek, omlet, frytki, kawa. I taki wlasnie zestaw mozna powiedziec ze wszyscy ogarnelismy.

 

Greg np nie czul sie zbyt pewnie gdy opowiedzialem mu o zawartosci jego zurku w ktorym oprocz paznokci byly rowniez inne wyszukane formy ziol i specyfikowa poprawiajacych libido oraz apetyt konsumenta. Jesli chodzi o MVP w temacie jedzenia na ten dzien to bezapelacyjnie mysle ze wszyscy sie zgodza iz wygral Omlet Gumbiego ktory dodal mu niesamowitych sil na parkiecie gdzie szybowal tak niesamowicie ze na koszulce powinien mu ktos dokleic liczbe 2 przed 3, kazdy chyba wie do kogo mozna porownac ta gwiazde Irlandzkiej koszykowki.

 

Po powrocie do naszego cudownego akademika poznalem Karspa oraz znanego juz z potyczki gigantow w krakowie, Jazzmena ktorzy to zaskoczyli przedewszystkim Grega slowami "My juz mamy pokoj" co wydalo sie rowniez reszcie forumowiczow niemozliwe poniewaz kazdemu zajelo to o wiele wiecej czasu.

 

Nastepnie przyszedl czas na wielki mecz na ktory podjechalismy Lexusami Spabloo i Tomaszana, jak dla mnie byl to strzal w 10 bo napewno pozniej bym nie wrocil o wlasnych silach do naszej kwatery.

 

Sama hala mi sie bardzo podobala chociaz tak jak kazdy mowil bylo tam dosc brudno. Przytocze tutaj jeszcze slowa Jo

 

" Jesli hala na ktorej bedziemy grali bedzie sie nazywala Tecza, to ja nie gram "

 

Na szczescie hala byla nowoczesna i przystosowana dla takich gwiazd jak my. Znaczy jak oni bo ja akurat w sobote mialem gorszy dzien. Ogolnie najwiesze shouty ida do Qby i Josepha z ktorymi sie super gralo. Staralem sie jak moglem no ale pilka niestety nie chciala tego dnia wejsc do kosza jednakze statystki nie pokazuje tego wszystkiego co robilem na parkiecie (LOL) no ale coz tak bywa heh.

 

Wybor MVP jest jak najbardziej prawidlowy jednak mysle ze Gumbi rowniez powinien dostac jakas nagrode, moze "Best Hair-style" czy cos?

 

Po powrocie z meczu czulem juz ze jeden zimny browar ululał by mnie jak malego Jezuska i na szczescie nikt mi go nie zaaplikowal w tym momencie bo pewnie dopiero teraz bym sie obudzil w Lublinie.

 

Po grze na hali zachaczylismy jeszcze o sklep, prysznic i tego typu sprawy a potem udalismy sie na miasto krokiem zolwia. Spabloo doprowadzil nas do knajpki o dwiecznej nazwie Aviator, po zlaczeniu stolow przyszla pani kelnerka ktora wygladala tak :shock: naprawde. Kazdy zamowil to co chcial, spilismy sobie po zimnym browarku i pojedlismy pizze. Gumbi jak zwykle experymentowal a Qba zaczol sie bawic swoja i wrzucac na obsluge bo co to jest zeby nam ludzia z Polnocy dac pizze z ktorej wszystko zlatuje :>?? Porobilismy tam kilka fajnych fotek, pozdro dla Borysa ktory docenil moje umiejetnosci fotograficzne w dziele o nazwie "lekko pijany naczelny". Szybko okazalo sie niestety ze im wiecej czlowiek biega po parkicie tym bardziej zmeczony jest i zarowno Gumbi jak i my (2 godziny snu w pociagu i to wszystko) postanowilismy pozegnac sie z imprezka. Po drodze byly oczywiscie wszechobecne zarty sytuacyjne a po dojsciu do pokoju jedyna rzecz ktora pamietam to sufit. Zasnolem w minute a Gumbi chcial byc twardy i zaczol zdjecia ogladac po czym zasnol z aparatem w reku.

 

Dzien pierwszy zlotu sie zakonczyl, jednak czekalo na nas duzo wiecej atrakcji.

 

C.D.N

 

p.s ale mnie ten post zmeczyl, godzina pisania lol

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ufff dopiero teraz mogę coś napisać, jeszcze wcześniej wszystko przeczytałem (padając kilkakrotnie ze śmiechu) i widzę, że przebieg zdarzeń został oddany perfekcyjnie niczym w "Detektywach" na TVN jednak swoją wersję też muszę przedstawić :roll:

 

 

SOBOTA. Podróż do Lublina miałem dla odmiany bez zarzutów bo wykupiłem sobie pierwszy raz w życiu miejsce w kuszetce i chociaż tylko leżałem z zamkniętymi oczami bo zasnąć w takim miejscu bym nie umiał, to było wygodnie, cicho i bezpiecznie i nie musiałem znosić towarzystwa żadnego pokemona, a jedynym minusem był pan leżący niżej przez cały czas testujący różne sposoby chrapania. W Lublinie pojawiłem się godzinę wcześniej, bo niestety strony internetowe PKP są obsługiwane przez takich samych pajaców, jak pociągi. Taksówką do naszego cudownego akademika dotarłem szybko, tylko szkoda, że pan taksówkarz wysadził mnie 500 metrów za wcześnie i musiałem zwiedzać przymusowo okolicę z torbą na ramieniu. W końcu trafiłem na miejsce gdzie na schodach już powitała mnie ekipa z północy (Fartman, Paula, Qba, Natalia) chcąca być świadkiem (wtedy tego nie wiedziałem) mojej rozmowy z niedoszłą bohaterką filmu "Miś", czyli wspomnianą recepcjonistką. Po około 20 minutach przekonywania że moje nazwisko jest na liście rezerwacji i nie nazywam się Klimkowicz, oraz po kolejnych 10 minutach wypisywania faktury zwiedzałem już luksusowe cele i wspaniały prysznic wyposażony w dużą miskę i dziury w ścianach. Po zameldowaniu się poszedłem po coś do jedzenia do sklepu jakiś kilometr dalej (nie wiedząc, że inny sklep mamy pod nosem) a w międzyczasie Fart dobrał sie do mojego aparatu robiąc m.in. sesję zdjęciową Qby i mnie z okna. Wkrótce pojawiła sie ekipa z Warszawy, której pierwsze co to rzucił sie na oczy Monty fotografujący ją z okna - nie ma to jak celne oko szefa Borysa czułego na wszelkich papparazzi.

 

Po zbiórce ekipy ruszyliśmy na krótką wycieczkę zapoznawczą pod tytułem "śladami dawnego PRL-u" odwiedzając "Karczmę Słupską" (jakby lublińskiej nie było :P ) z której najlepsza była jednak nazwa. Nieźle wyglądający omlet na słodko smakował jak jajecznica z dżemem, na dodatek sroga mina pani kelnerki która wydawała sie być tam za karę, uwięziona w jakiejś pętli czasu od lat 80-tych, nie pomogła w jego zjedzeniu, za to na plus atmosfera wśród forumowiczów, z którymi wszędzie da się przeżyć.

 

Następnie ruszyliśmy na salę. Musze powiedzieć, ze grało mi się nadzwyczaj dobrze, a najwięcej radości mi sprawiło, gdy wymiatający ogólnie Joseph nazwał mnie "człowiekiem - przechwytem". Niestety to jego zdecydowałem się kryć za bardzo wierząc w swoje umiejętności defensywne i po kilku wpadnięciach na zasłony, jakie mu robiono oraz kilku brutalnych faulach tego bad boya ;) odechciało mi sie to robić w ogóle i trochę to sobie odpuściłem kryjąc przez chwilę dla zabawy w kilku akcjach pod rząd różnych przeciwników. A w ataku szło całkiem nieźle, tylko ze skutecznością różnie. Greg tylko przesadził z tymi 31 rzutami, jak już to 21 i tu jestem pewien na 100% bo przyznam się, że przez sporą część meczu w ogóle nie rzucałem windując specjalnie statystyki niczym Ricky Davis żeby mieć 10+ asyst, co niestety nie udało się osiągnąć w tym pierwszym, jeszcze liczonym meczu, ale ogólnie z asyst i przechwytów jestem bardzo zadowolony. Poza tym podziewałem grę takich asów jak Jazzmen, którego postawa bardzo mi się podobała rok temu co było widać na parkiecie na którym bardzo dobrze się rozumieliśmy co jak już mówili inni kończyło się wieloma wspólnymi kontrami. Do tego zaskoczył mnie KarSp który wprawdzie po tym jak zaczął się śmiać z moich kilku przestrzelonych rzutów sam spod kosza kilka "świec" zanotował, ale ogólnie miał wiele udanych rzutów i grał bardzo spokojnie, odważnie i zrównoważenie, do tego jeszcze walczący wszędzie Qba no i wspomniany Joseph któremu właściwie nie zdarzały się pudła (nie licząc trójek) co ułatwili mu też partnerzy zasłonami oraz - nie będę oryginalny - MVP zlotu czyli Spabloo którego właśnie bym porównał do Timmy'ego Duncana. O reszcie juz nie będę pisał bo wszyscy grali ok i widać było że mają koszykarska duszę, nawet przyznam sie ze tych strat Artka nie zauważyłem i mocno się zdziwiłem czytając box score. Swoja drogą Greg wybaczysz chyba, że trochę sie naśmiewałem, gdy je robiłeś bo widzę odwaliłeś świetna rzecz! Ogólnie mecz świetny i cieszę sie, ze zdrowie nie zawiodło i kondycja była, ze nawet nie musiałem się zmieniać.

 

Po grze ruszyliśmy do akademiku, po prysznicu i odpoczynku mocno głodni poszliśmy do "Aviatora" gdzie wypiliśmy po piwku, bądź coli, bądź soku i najedliśmy się pizza lub stekami, w sumie jedzenie było ok poza pizza Qby ale pani kelnerka rzeczywiscie trochę zagubiona, co się dziwić skoro pewnie dzięki nam miała taki utarg, jaki normalnie ma w tydzień. Nadrabiała za to urodą, hehe. Niestety pobytu w Aviatorze nie mogę uznać za udany z powodu narastającego bólu głowy zapewne spowodowanego brakiem snu i wysiłkiem fizycznym (piwko pewnie nie pomogło) także po tym jak zacząłem mocno zamulać i nawet nie miałem siły pogadać o NBA z ciężkim sercem podjąłem decyzję o cichym ulotnieniu się do pokoju gdzie zasnąłem kilka sekund po padnięciu na łóżko. Nawet wracający po bibie Borys czy burza za otwartym oknem mnie nie obudziły. Następnego dnia dobiła mnie informacja, ze ominęły mnie kręgle w które nigdy nie grałem, a omijały mnie już z głupich powodów kilka razy w życiu i widać klątwa trwa dalej. No ale i tak bym chyba na nich umarł wiec może tak miało być, mam tylko nadzieję, że pozostali forumowicze się na nas nie pogniewali za ta "ucieczkę". Myślę, że może jej nawet nie pamiętają, ponieważ stan niektórych też nie wróżył dobrze... ;)

 

NIEDZIELA. Po pobudce i upolowaniu śniadania w miejscowych sklepach spożywczych udaliśmy się do hali obok akademika, gdzie już nie grało się na najwyższych obrotach jak dzień wcześniej i już nie moglem się "popisać" wszechstronniejsza grą bo nikomu się nie chciało za mną za kontrami latać i często (trzeba przyznać) je marnowałem, ale dzięki wypoczynkowi i wykreśleniu ze słownika pojęcia "obrona" miałem siły kilka ładnych akcji w ataku i dwie ładne trójki z rzędu, zresztą inni wbrew pozorom w ataku też błyszczeli i podanie Fartmana do mnie, które wpadło do kosza, haki Spabloo, kolejny festiwal lay-upów Josepha czy szybkie kosze KarSpa, akcje podkoszowe Qby i biegający wszędzie w pożyczonych ode mnie spodenkach Antek który zawsze był tam gdzie piłka, najbardziej utkwiły mi w pamięci. Szkoda tylko, ze nie wyszły jakieś fajne akcje z Fartmanem, które na siłę probowaliśmy robić co kończyło sie stratami aż sobie darowaliśmy. W każdym razie, było co fotografować

 

Po grze poszliśmy do KFC na jedzonko i picie gotowi zjeść cokolwiek, automat do niekończącej się dolewki zrobił tam furorę, a niektórzy byli tak spragnieni, że nawet nie potrzebowali kubka do dolewki. A reszta zastanawiała się, z czego cieszy się ten staruszek.Po tym jakoś tak szybko się wszystko potoczyło, ze ani sie nie obejrzałem i ze zlotu została tylko Grupa Północ, Borys, KarSp, Antek i ja. Poszliśmy jeszcze na kebaba bądź też gyrosa, różnica nie jest mi znana, wiem tylko, ze polecana przez Antka knajpa była strzałem w dziesiątkę. I chociaż wcześniej mieliśmy problem z przestawieniem się na tzw. "miejscowe minuty" to tym razem było o tyle blisko, że nawet rower się nie przydał. Przed i po żarciu pochodziliśmy sobie jeszcze po starówce, w której istnienie dzień wcześniej wątpiłem z Qbą. Shame on me. Potem ulotnił się KarSp i Borys, a pozostałe na zlocie gasnące gwiazdy czyli Fartman z niekończącym się dobrym humorem, Paula jakimś cudem go znosząca, wchłaniający ogromne ilości żarcia Qba i jego z pewnością mniej owłosiona połówka Natalia oraz oczywiscie nasz niezastąpiony przewodnik Antek, który mnie zaskoczył wiedzą na każdy temat, udaliśmy się wszyscy razem do Majdanka. Wycieczka była fajna czego nie można powiedzieć o tym miejscu, ale ciesze się, ze je zobaczyliśmy bo było zdecydowanie warto. Po wyprawie wpadliśmy na stację benzynową o dziwnej nazwie po browary, które wypiliśmy żuląc się gdzieś na poboczu i wróciliśmy trolejbusem (zdziwieni, ze te jeżdżą też po Lublinie) do akademika. To odbyło się już towarzystwie niezbyt przystojnych panów w dresowych spodniach z pałkami w zestawie, którzy zapewne nie wybierali się do teatru lub innej opery.

 

Po powrocie do pokojów czas spędziliśmy na obgadywaniu innych forumowiczów ;) oraz sączeniu browarów i robieniu sesji zdjęciowych. Niestety zachciało nam sie więcej browarów i to był błąd, bo wspomniana wcześniej pani recepcjonistka, którą wcześniej uznawałem za śmieszny ewenement, a od tego czasu zacząłem ją uważać za je... ku... uwzięła się na Antka i nie wpuściła go do akademika bo miał alkohol (który jakoś ja mogłem wnieść zamiast niego) co groziło upiciem się (w końcu 1.5 piwa na głowę to przesada) i głośnym zachowaniem, co by bardzo przeszkadzało nieistniejącym innym gościom w tej cudnej relikwii PRL-u.

 

PONIEDZIAŁEK. Ostatni dzień zlotu powitał nasza piątkę deszczem, dzięki czemu tradycji zjazdów e-nba.pl mogło stać sie zadość. Dlatego zrezygnowaliśmy ze zwiedzania zabytków na rzecz zwiedzania Lublin Plazy w której najedliśmy sie do syta jedna z najlepszych pizz jakie jadłem podanej przez bardzo miłą dla odmiany i bardzo ładna panią kelnerkę (aha, żeby nie było, ze ten Lublin taki straszny to ogólnie panie w okienkach dworca PKP też są bardzo mile i potrafią sie nawet uśmiechać, czego nie widziałem żadnym innym polskim mieście, w którym byłem). Czas umilał nam również Antek bez którego pomocy co najwyżej zwiedzilibyśmy sobie kolejne piętra akademiku. Antek towarzyszył nam do samego pociągu aż w końcu rozstania nadszedł czas i w czwórkę pojechaliśmy do Warszawy która z perspektywy dworca i jego mieszkańców oraz korków dookoła wyglądała tragicznie. Tam trudno było się rozstać, aż polały się łzy, dlatego szybko pożegnałem się z Grupą Północ i wyruszyłem w dłuuuugi lot do Irlandii który zaczął się od haosu i 40-minutowego opóźnienia w czymś, co można nazwać halą, stojącą obok warszawskiego Okęcia, a skończyła na wieśniakach w samolocie, które za nic maja zakazy palenia, używania komórek, picia piwa, a zasady dobrego zachowania czy gust jeśli chodzi o odzież też maja w głębokim poważaniu. Nie wspominając o krążeniu nad Dublinem z powodu tego warszawskiego opóźnienia, przez które znowu rozbolała mnie głowa i nie tylko...

 

PODSUMOWUJĄC, zlot był bardzo udany, nie spodziewałem się, że będzie tak fajnie. Mimo kilku zgrzytów, bo dzięki takim przygodom zawsze jest co opowiadać i wspomnienia są jeszcze lepsze (nie licząc niewyrzucenia Antka z akademika z czego - Pietras - mam nadzieję coś wyniknie, jak nie ktoś inny to ja tam chętnie podzwonię i obsmaruje ich na necie). Bardzo się cieszę, że miałem okazję pograć z legendami tego forum, że dobrze wypadłem na sali chociaż jak zwykle trochę sie to wszystko wzajemnie koloruje ;) i że atmosfera była super.

 

Respekt dla Pietrasa za zorganizowanie tego, za Spabloo który na żywca przejął jego obowiązki i bez trudu sobie ze wszystkim poradził i przede wszystkim dla nieocenionego Antka, który poświecił nam mnóstwo czasu i energii i bez którego moje wspomnienia z tego zlotu byłyby wiele uboższe. Oraz dla Grega, który zdecydował się przyjechać bez Achillesów, nie wiem czy ja w takiej sytuacji bym się odważył. Szkoda, ze zabrakło kilku osób na czele z Pietrasem, loqshem (oj brakowało was!) z Szakiem i z kore'm, który bardzo mnie wkurzył, ale na pewno beda jeszcze okazje i mam nadzieję nie zabraknie Wam szczęścia i chęci. Kto wie, być może już w przyszłym roku do Gdańska gdzie zorganizuje Fartman z Qbą, bo w końcu jak FART, to Fart.

 

 

FOTKI: Sporo wyszło dość nieostro, zwłaszcza te z hali pierwszego dnia, ale ogólnie kilka fajnych się znalazło. Wszystkie zostały skompresowane i zmniejszone do rozdzielczości 1280*960. Jeśli ktos chce pojedyncze fotki w oryginalnym rozmiarze to niech pisze na priva, a całość za jakiś czas bedzie miał na płytce Fartman lub Qba więc jeśli ktoś będzie chętny to już sie to jakoś zorganizuje, albo mogę wsysać przez GG lub Skype bo umieścić nie mam gdzie. Do ściągnięcia 194 fotki - 41MB.

 

mirror1 || mirror2

 

 

 

 

 

choc Gumbi, zwany tez mylnie Montym starał sie jak mógł, zeby mnie biednego staruszka zabiegac na smierć, wszedzie było go pełno

Taaa, chyba przez pierwsze pięć minut ;)

 

Warto jeszcze wspomniec o małym pokazie dunkierskim Qby, który na bocznym koszu starał sie wykrecić nawet 360tke, co bezskutecznie próbowała uchwycic aparatem Natalia.

Ej ja też z 3 razy zapakowałem dopóki z sil nie opadłem :(

 

mieliście też tak, że parkiet farbował wam buty ? :| bo ja na moich białych miałem chyba z litr farby z parkietu lol.

Tak, na zielono. To był parkiet ekologiczny...

 

niedzielny wieczór był zajbisty bo chyba non stop każdy się śmiał i spijał browary w akademiku, no albo chował je za grzjnikiem prawda Monty ? LOL.

 

Nic o tym nie wiem :P

 

Kolejne godziny to juz sen i oczekiwanie, najciekawsza historia z tego czasu jest Monty, ktory no poprostu jest ostoja spokoju i nawet jak kogos nie rozumie to probuje byc tak mily ze nawet mucha ktora zabil by sie nie obrazila na niego bo by ja przeprosil w taki sposob ze zrozumialaby ze jego intencje byly nienaganne.

Czasem tego żałuję. Ale cóż, jakoś się wtedy udalo... po pół godzinie :)

 

Co do gry, to niestety kilkuletnie zaległości treningowe, wiek oraz niemożność rozpoznania kto swój, a kto nie, i gdzie się znajduje kosz, z nieco dalszej odległości nie pozwoliły mi pokazać pełni umiejętności, więc skupiłem się na pomocy innym. No cóż, przyszedł czas na ustąpienie pola młodszemu narybkowi NBA 8) . Tak to już jest... Każdy musi wiedzieć, kiedy trzeba odejść...

Ale ściema!

 

postanowiliśmy zadzwonić do reszty, padło na Monty'ego który radosny jak skowronek stwierdził, że będą za 5 minut pod akademikiem, postanowiliśmy wiec zaczekać... ale minęło 15 a tu forumowiczów dalej nie było, więc tym razem Karol zaproponował telefon do kogoś 'bardziej rozgarniętego'

Looool!!! A najlepsze jest to, ze nawet nie wiedziałem kto do mnie dzwonił bo nie miałem Cię w książce na tym telefonie :lol:

 

Gumbi 'szybkie ręce' Montonini jego drajwy pod kosz to już klasyka zlotów, na boisku spokojny i opanowany niczym Duncan, podczas całego meczu uśmiechnął się tylko parę razy, świetnie mi się z nim grało dwójkowe kontry, które pewnie wykańczaliśmy.

Trzeba sie skupić na grze, a nie uśmiechać :P Ale inne emocje okazywałem, nie powiesz, że nie...

 

Jak już wstałem to okazało się, że niepotrzebnie, bo Monty przyjechał godzinę wcześniej niż wynikało to z planu i poradził sobie beze mnie :).

Sorry, sorry raz jeszcze :oops:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.