Słowem wstępu - piszę bez niezdrowego napinania, bo wolę konstruktywną dyskusję, niż przerzucanie gnoju. Dwie uwagi ode mnie:
1) Porównując absencję Pippena i Wade'a - to jest odpowiednio 18% i 20%. Oczywiście, ważne są warunki, w który dane nieobecności się zdarzyły, ale porównując ilość spotkań, w których obaj nie wzięli udziału to nie ma aż takiej dużej różnicy.
2) Co do drugiej części wypowiedzi (specjalnie zostawiłem Twoje ostatnie zdanie, bo piszesz już o "oparach") wychodzi, że to były 4-5 lat "prime". Nie pamiętam już tych czasów zbyt dobrze, wtedy człowiek aż tyle nie rozumiał z koszykówki, nie było takich możliwości, nie było statystyk. Pytanie ode mnie - czy Lebron miał już swój prime? Czy uznajemy, że wchodzi w niego teraz.
I żeby wrócić do rzeczywistości - marzy mi się wygrana Byków w 6 spotkaniu. Nie mogę się zmusić, żeby uwierzyć, że są w stanie wygrać to w 7 meczach, bo nie widzę nikogo, kto mógłby zatrzymać LBJ. Przyznaję, że nie wydaje mi się, że Bullsi są w stanie wygrać indywidualne potyczki (Rose nie jest na tym poziomie, na którym większość z nas chciałby go widzieć, Butler to jeszcze nie to, Gasol kontuzjowany, a Noah chyba już zapomniał o swoim "prime" ), zespołowo też czegoś brakuje.
James to trochę takie "polskie" Pendolino - każdy to lubi, nie każdy się do tego przyznaje, z sentymentem patrzy się na PKP a w duszy marzy, żeby pojawiło się jakieś TGV. A LeBron na czas przyjedzie na stację ECF