Wgle co za idiotyczne kryteria żeby tytuły i przegrane finały miały stanowić kto jest lepszy/najlepszy. Dobra, jak mamy dwóch wymiataczy swojej epoki jak Jordan i Lebron to trzeba się tego łapać, nie ma wyjścia(chociaż i tak uważam to za głupie). Jednak w innych sytuacjach, gdzie można gołym okiem dostrzec, że Lebron jest lepszym koszykarzem od Duranta to te tytuły nic nie znaczą. A niech sobie Kevin wygra ich z 5 pod rząd grając w takim teamie, ale gość nigdy nie będzie na takim poziomie jak Lebron, nigdy nie będzie w stanie ciągnąć drużyny jak Lebron, nigdy nie będzie tak do bólu wyciskał co najlepsze ze swoich kolegów jak Lebron. Więc czemu ma być lepszym koszykarzem, bo mu się więcej wygrać udało? Ja jeszcze rozumiem gdyby Lebron serio zawodził w którymś momencie, ale on robi od Dallas nieprzerwanie swoje i po prostu zdarza się, że w danym sezonie są drużyny lepsze od jego. Tak po prostu.
Fajnym przykładem z piłki nożnej może być Bale vs Robben. Ten pierwszy wygrał mega dużo z Realem, pewnie w wieku Arjena będzie dużo bardziej utytułowany (może poza reprą, ale tej się nie wybiera), ale chyba nikt wiedząc jak grali Ci zawodnicy nie powie, że Bale jest czy tam był lepszym piłkarzem, gdy najlepszy Arjen w pojedynkę ciągnął swoje zespoły do finałów.
Ale dlaczego taki mainstream ma rozstrzygać kto był najlepszy, skoro taki mainstream patrząc tylko na tytuły pokazuje, że się uja zna? GOAT to chyba nie rozmowa o najbardziej utytułowanym, a o najlepszym. Dalej nie rozumiem dlaczego najlepszy musi wygrać najwięcej w historii w grę zespołową.